"Gra wstępna" jest chronologicznie trzydziestym filmem w dorobku Takashiego Miike, którego twórczość w ciągu niespełna 15 lat objęła aż 70 tytułów. Przez ten czas Miike pokazał światu, jak bezkompromisowym twórcą można być, realizując kino komercyjne i gatunkowe, którego ostateczny kształt jest na ogół decyzją producentów, a nie twórców. Ale nie w przypadku Miike. Dobitnie świadczy o tym pewna już na wpół legendarna dziś anegdota o tym, jak miał on wyreżyserować prostą historyjkę do świątecznego cyklu poświęconego polepszaniu więzi rodzinnych. Scenariusz, który otrzymał, miał tytuł "Happiness of the Katakuris". Reżyser nie usunął ponoć ani słowa ze scenariusza, natomiast zrealizował go w formie musicalu, w którym kolejne odsłony (w których nawiązywał między innymi do Bollywood, karaoke czy teledysku "Thriller" Michaela Jacksona) podkręcił przemocą i absurdalnym, czarnym humorem. Niezadowolenie producentów zostało szybko zrekompensowane tym, że film z miejsca zyskał sobie status kultowego. Ta historia dość dobrze świadczy o podejściu Miike do medium, jakim jest kino. Nie inaczej rzecz ma się w przypadku omawianej "Gry wstępnej".
Zastanawialiście się kiedyś, jaki efekt dałoby zderzenie "Bezsenności w Seattle" z "Teksańska masakra piłą mechaniczną (2003)Teksańską masakrą piłą mechaniczną"? Nie? To nic, gdyż twórca "Gry wstępnej" zrobił to za Was, na dodatek przedstawiając efekt swoich rozmyślań w postaci omawianego filmu. Nie przypadkiem obraz nawiązuje do tych tytułów właśnie. Reżyser, który dotąd tworzył filmy bazujące najczęściej na połączeniu dwóch (lub większej ilości) konwencji przynależnych japońskiemu kinu gatunkowemu, tym razem swoją ofensywę postanowił skierować na zachód, odwołując się w ten sposób do tych dwóch niekwestionowanych klasyków amerykańskiego kina, z oddzielnych zupełnie nurtów. Udało mu się to w stu procentach, bowiem "Gra wstępna" zarobiła w USA więcej, niż w ojczyźnie reżysera, a do tego nazwisko Miike zaczęły wymieniać i chwalić wpływowe osobistości amerykańskiego kina, często te, które w swoim czasie borykały się z podobnymi problemami, co reżyser. Nie przypadkiem filmy omawianego reżysera głośno reklamował sam Quentin Tarantino, bez cienia kokieterii przyznając, że chciał osiągnąć taki stopień brawury w swoim "Kill Bill", co Miike w słynnym "Ichi the Killer". Niedługo potem, "Gra wstępna" zyskała sobie popularność w Europie. W końcu doszło również do polskiej premiery. Film został zaprezentowany w cyklu "Nocne szaleństwo" podczas czwartej edycji najbardziej prestiżowego wydarzenia filmowego w Polsce, czyli festiwalu Era Nowe Horyzonty. O tym, jak znakomicie film został przyjęty, może świadczyć najlepiej to, że całe "Nocne szaleństwo" w roku następnym składało się wyłącznie z filmów Miike.
Fabuła jest wyrazista, prosta i doskonale pasuje do kliszy dramatu rodzinnego. No, przynajmniej do pewnego czasu. W pierwszej odsłonie widzimy jak mały chłopiec, Shigehiko niesie kwiaty leżącej w szpitalu matce. Przy łóżku kobiety spotyka swojego ojca – Shigeharu Aoyamę. Okazuje się, że matka chłopca (Ryoko) zmarła na chwilę przed jego przyjściem. Akcja przenosi się siedem lat w przyszłość. Aoyama wciąż jest wdowcem, wyraźnie pogodzonym ze śmiercią żony. Mieszka z synem, oddaje się pracy, sprawia wrażenie przeciętnego reprezentanta swojego pokolenia. Przy kolacji syn sugeruje mu, żeby znalazł sobie drugą żonę, gdyż brak kobiety u boku wyraźnie go postarza. Błahą uwagę syna Aoyama bierze niezwykle poważnie i postanawia rozpocząć poszukiwania. Jednakże, kiedy okaże się, że znalezienie skromnej, pięknej, młodej dziewczyny, obdarzonej do tego "jakimś talentem" jest dla niego trudniejsze, niż mogło się wydawać, Aoyama daje się namówić koledze z pracy na mniej konwencjonalne rozwiązanie. Wspólnie organizują przesłuchanie do fikcyjnego filmu, jasno określając wiek i pożądane cechy kandydatek. Każdą z nich przesłuchują przez dziesięć minut, zadając pytania dotyczące życia zawodowego, rodzinnego, lecz nie krępują się przenosić rozmowy także na bardziej intymne sfery. Nie cofają się również, gdy mają okazję ocenić w pełnej krasie fizyczne walory kandydatek. Kiedy na sali pojawia się ubrana w biel dziewczyna o delikatnej urodzie, obaj mężczyźni dają po sobie poznać, że wybór już zapadł. Skromna i na pozór zamknięta w sobie Asami wywiera natychmiastowe wrażenie na Aoyamie. Szczególnie zadowolony wydaje się być, kiedy dziewczyna niemal dziękuje mu za możliwość poddania się serii niewygodnych pytań z jego strony. Aoyama aranżuje serię spotkań z Asami, ignorując coraz wyraźniejsze sygnały, mogące świadczyć o tym, że prawda o dziewczynie daleka jest od jego wyobrażeń. Mężczyzna uparcie dąży do swego, wspinając się przy tym na wyżyny ignorancji i bezmyślności. Kiedy na własne oczy ma przekonać się o tym, jakie tajemnice ukrywała przed nim jego wybranka, okazuje się, że jest zbyt późno, aby mógł w jakikolwiek sposób wpłynąć na bieg kolejnych wydarzeń.
Mniej więcej w połowie filmu wyrazista konwencja dramatu zaczyna przenikać się z czystej krwi horrorem, aby na koniec w zupełności ustąpić temu drugiemu gatunkowi. Szok, jaki wywołuje w Nas ostatnie kilkanaście minut filmu jest częściowo powodowany zburzeniem naszych oczekiwań, co do opowiadanej historii. Leniwie ciągnąca się akcja ma kilka wyrazistych zwrotów, mniej więcej w połowie nabiera tempa, jednak, kiedy ma nastąpić oczekiwany finał, znowu zwalnia i prowadzi nas do niego w powolny, nieubłagany sposób. Także finałowa scena posiada zdumiewająco mało dramatyzmu, a sceny tortur niezbyt przypominają sceny kobiecej zemsty, które znamy z tytułów takich, jak choćby "Napluję na twój grób". W "Grze wstępnej" zemsta jest kontemplacyjna, a zarazem przesycona perwersją. Wbijanie igieł w oczodoły nasuwa skojarzenia z innym "kontemplacyjnym" gore, czyli "Królikiem doświadczalnym" Hideshi Hino. Można by w tym miejscu zaryzykować stwierdzenie, że jest to swoisty hołd dla Hino, który jednak okazuje się mieć dość zaskakującą wymowę, bowiem Miike odwraca płeć bohaterów w znanej z "Diabelskiego eksperymentu" relacji oprawca/ofiara. Jeżeli przyjmiemy takie spojrzenie, poparte kilkoma autotematycznymi wtrętami w fabule, "Gra wstępna" staje się oskarżeniem również pod adresem gloryfikowania seksizmu w japońskim gore. Seksizmu, z którego, powiedzmy to sobie, filmy takie jak wspomniana pierwsza część "Królika doświadczalnego" słyną także i w naszym kraju. Różnica, która wyłania się z porównania tych scen u obu twórców jest jednak taka, że w przypadku filmu Hino ultra brutalne sceny mają wzbudzać nasz podziw, natomiast u Miike zmuszają nas do refleksji. Tym sposobem "Gra wstępna" wchodzi na poziom wypowiedzi społecznej, która dla nas może się wydawać pozornie mglista, jednak po krótkim zastanowieniu można dojść do wniosku, że na pewnym uniwersalnym poziomie, obraz kobiety w społeczeństwie japońskim daje się porównać do analogicznego obrazu w krajach zachodnich. Nie chcę się tu rozwodzić nad feministyczną wymową filmu, bowiem poświęcono jej już dość dużo miejsca w innych publikacjach, chciałbym za to zaznaczyć, ze egzotyka problemu wydaje mi się pozorna, co tylko ułatwia polskiemu widzowi odpowiednie zrozumienie wymowy tego filmu. Zarazem tej uniwersalności "Gra wstępna" zawdzięcza w moim przekonaniu swój największy sukces.
Należałoby się w tym miejscu odwołać do innego przełomowego filmu, opierającego się na podobnym założeniu. Mowa tu oczywiście o wspomnianej "Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną" Tobe Hoopera, która trzydzieści lat temu wywołała podobne zamieszanie, co omawiany przeze mnie film. Obraz Hoopera, usiłował przekroczyć granicę bezpiecznego strachu, przenosząc obiekt wzbudzający grozę ze sfery mitów wprost do naszego codziennego życia. Przestrzeń grozy u Hoopera została bardzo wyraźnie określona już w tytule. Prawdziwy horror miał się rozegrać tuż obok, w sąsiedztwie, w Teksasie. Takie uproszczenie i strywializowanie okazało się zabiegiem genialnym, bowiem trudniejszym do zakwestionowania, niż groza duchów i wilkołaków. Ćwierć wieku po Hooperze do tego samego próbuje przekonać nas Miike, rozwijając myśl reżysera "Teksańskiej...". W "Grze wstępnej" przestrzeń grozy nie jest "obok". Jest wrośnięta w naszą codzienność, jest nazwana (tak jak nazwany jest od lat problem roli kobiety w społeczeństwie japońskim), lecz wykluczona na margines przez hipokryzję i ignorancję. Można by nawet powiedzieć, że problem, którego dotyka film jest na tyle wytarty, że aż banalny. Największym mistrzostwem Miike było uczynienie tego banału na powrót groźnym i niejednoznacznym.
Od strony sztuki reżyserskiej trudno odmówić "Grze wstępnej" sprawności. Nic w filmie nie zgrzyta, treść jest podporządkowana autorskiej wizji a sceny, które mają widza zaboleć, bolą naprawdę. Do tego wszystkiego mamy przekonanie o tym, że nie poddajemy się reżyserowi bezmyślnie, lecz, że trwamy z nim w ciągłym dialogu. Jeżeli natomiast odnosimy wrażenie, że ten nas okłamuje czy zwodzi, mamy przekonanie, że robi to w dobrej wierze.
W grze aktorów chwilami daje się wyczuć sztampę i sztuczność, wolna od nich pozostaje właściwie tylko Eihi Shiina, wcielająca się w filmie w rolę Asami. Tworzy ona postać pełnokrwistą, złożoną, bardzo sugestywnie wykreowaną i wzbudzającą niejednoznaczne odczucia widza, co do jej (często niemożliwych do zaakceptowania) działań. Jako, że praktycznie jest ona wiodącą postacią, która zawiera w sobie praktycznie całą treść i wymowę filmu, możemy zignorować gorszy poziom gry na drugim planie.
Najsłabszą stroną filmu są dialogi, które są zwyczajnie nierówne. Od znakomitych scen przesłuchania, z których doskonale słychać w nich dwuznaczności intencji bohaterów, po dość pretensjonalne wypowiedzi głównej bohaterki w końcowych scenach filmu. Mimo to nie rażą one sztucznością, przez co łatwo przez film przejść, nie zważając na braki na tej płaszczyźnie.
Na uwagę zasługuje również warstwa wizualna filmu. Kadry są statyczne, często dominuje w nich symetria. Wiele wdzięku, dzięki odpowiedniej pracy operatora zyskują sceny dialogowe, odbywające się w restauracjach. Kolorystycznie dominują chłodne barwy, które dobrze wyrażają zamysł beznamiętnego opowiedzenia pierwszej części filmu. Nie bez powodu "najgorętsza" scena, czyli scena łóżkowa zostaje sfilmowana w odcieniach lodowatych błękitów. Ciepłe barwy pojawiają się w retrospekcjach i w finale. Dają one poczucie obcowania ze sferą bardziej intymną i nacechowaną emocjonalnie. Ciekawe okazuje się w tym kontekście przemieszanie przeszłości z rzeczywistością, w jakim uczestniczymy pod koniec filmu. Na przemian zalewają nas strumienie chłodnych i ciepłych barw, które mieszają się w końcu w jedno. Następuje przez to symboliczne połączenie obu światów.
Muzyka znakomicie dopasowana jest do wymowy filmu w poszczególnych momentach. Na początku wdziera się kicz (zamierzony), lecz stopniowo wtapia się ona doskonale w poszczególne sceny. Dużym plusem są efekty dźwiękowe, których użycie w scenach gore zawsze wiąże się z ryzykiem zbytniej sugestywności, która przez przesadę daje efekt odwrotny od zamierzonego. Efekty dźwiękowe w "Grze wstępnej" nie przekraczają tej granicy, sceny nasycone przemocą wzbogacone są o odpowiednio drażniącymi dźwiękami, jednak ich użycie ciągle potęguje wrażenie autentyczności.
Kilka słów na posumowanie: film Takashi Miike odwołuje się do najlepszych tradycji zapoczątkowanych progresywnym horrorem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie zaprzepaszcza znakomitego pomysłu gry konwencjami, przeciwnie – znakomicie go wykorzystuje i rozwija. Dzięki takim pozycjom, jak "Gra wstępna" kino grozy na powrót odzyskuje pazury, dzięki którym stać go na bardziej drapieżne ujęcie tematu, niż to przynależne przedstawicielom innych gatunków. Sztuka polega na tym, aby wypowiedź ujęta w tak radykalną formę była znacząca i miała potencjał wystarczający przynajmniej do tego, aby zwrócić uwagę na problem, którego dotyczy. W moim przekonaniu, to się reżyserowi udało znakomicie. Przy wszystkich tych zaletach "Gra wstępna" jest naprawdę znakomicie zrealizowanym filmem grozy, który stanowi oddech w zalewie miałkich i nijakich produkcji, którymi zalany jest rynek horroru w dzisiejszych czasach.